31 grudnia 2016

Podsumowanie

Niezależnie od tego, czy mam zapalenie oskrzeli, zapalenie płuc czy zwykłą anginę, musiałem dzisiaj wyjść na rower. Pokręciłem się chwilę po okolicy. W cieniu było zimno, w Słońcu zaś przyjemnie. Przed Larrés kolejny raz stanęło mi na drodze stado owiec. Musiałem zmodyfikować dalszą trasę w części dotyczącej powrotu do domu. Zbliżał się już zachód, a osłabienie organizmu robiło swoje. W ten oto sposób, czyli bez szału, zakończyłem 2016 rok.

30 grudnia 2016

Przeziębienie

Dzisiaj i jutro chciałem wykręcić ostatnie kilometry w tym roku, a tu masz babo placek. Doprawiłem się wczoraj na podjeździe pod Alto de Petralba. Ból gardła, osłabienie i te sprawy. Ostatni kilometr prowadził w cieniu, temperatura wynosiła kilka stopni powyżej zera, a ja porozpinany i do tego dyszałem jak lokomotywa. Wezmę większą dawkę prochów na noc i może jutro będzie na tyle dobrze, żeby spokojnie pojeździć po okolicy. Gdy człowiek choruje na cyklozę, nie jest istotny stan organizmu czy warunki atmosferyczne. Żeby jeździć, trzeba jeździć.

29 grudnia 2016

Túnel de Petralba (2)

Widząc, że mój jedyny tutejszy znajomy, David García Barrio, ma całkiem niezły wynik (ponad 24 km/h) na podjeździe prowadzącym pod Túnel de Petralba, postanowiłem poprawić swój rezultat. Receptą na powodzenie misji była spokojna jazda do Yebra de Basa, a następnie szalony atak na przełęcz przed tunelem - Alto de Petralba.

28 grudnia 2016

Regeneracja

Nogi potrzebowały przynajmniej jednego dnia wytchnienia, zatem środa została przeznaczona na szeroko pojętą regenerację - jedzenie i spanie. Dzięki jeździe samej w sobie, generalnie mogę jeść, co chcę i kiedy chcę. W pewnym sensie dobrze, że mam akurat takie podejście do kolarstwa. W przeciwnym razie pewnie musiałbym trzymać się jakiejś rygorystycznej diety, a nie na tym chyba rzecz polega, jeśli chce się z tego czerpać czystą przyjemność.

27 grudnia 2016

Puerto del Portalet (2)

Zgodnie z nadzieją wyrażoną w dniu 01.12.2016 r., kiedy dojechałem tylko do miejscowości Formigal, dzisiaj udało mi się ostatni raz w tym roku zdobyć Puerto del Portalet. W największym skrócie, gdyż zaczątki bomby nie ominęły mnie podczas powrotu: pogoda ładna i ciepło (na przełęczy było 7 st. C), co już staje się nudne, ponadto duży ruch na drogach, a narciarze na stokach. Jechało się nad wyraz i nadzwyczaj miło. Jedynym elementem, którego wolałbym się wystrzegać w przyszłości, to Francuzi na drogach - zarówno kierowcy, jak i piesi. Może nie jeżdżą tak niebezpiecznie jak Polacy, ale swoim zachowaniem - w ramach tej sfery współżycia społecznego - nie przeczą twierdzeniu, iż jak naród stanowią całkowite przeciwieństwo sympatycznych i uprzejmych Hiszpanów. Ale mniejsza o to.

26 grudnia 2016

Túnel de Petralba, Puerto de Somport (2)

Nie mogło być inaczej. Po obżarstwie dnia poprzedniego, niedziela wymagała chociaż odrobiny ruchu. Zważywszy na to, że mamy zimę, dłuższa trasa odpadała. Wybór padł na przełęcz, poniżej której znajduje się Túnel de Petralba. Przy 13 st. C, choć pod wiatr, jechało się całkiem przyjemnie. Zapisałem sobie wynik na owym, prywatnym segmencie. I tak, podjazd liczony od zjazdu do Yebra de Basa (ok. 860 m n.p.m.) do najwyższego punktu, jaki osiąga droga (ok. 1227 m n.p.m.), miał 7,77 km długości. Dystans ten pokonałem w oszałamiającym czasie 28 minut i 43 sekund. Prędkość średnia równa 16,23 km/h. Wszystko fajnie, gdyby nie fakt, że ucieczka na 15. etapie tegorocznej Vuelta a España, w której jechał m. in. Contador, Quintana, Formolo i zwycięzca etapu Brambilla - owa ucieczka pokonała ten odcinek w około dwanaście i pół minuty... Nie ma miłości, trzeba dalej trenować. Zjechałem więc do Sabi, zrobiłem dwie pętle po miejskich hopkach i w ten oto sposób nogi otrzymały należną im dzienną dawkę roweru.

24 grudnia 2016

Lárrede

Kiedy w Ojczyźnie rodacy zasiadali do wieczerzy wigilijnej, ja dopiero wybierałem się na rower. Tutaj zmrok zapada blisko dwie godziny później. Zrobiłem szybką pętlę przez Latas i Lárrede. Dotleniłem się trochę dzięki dwóm większym podjazdom na trasie. Głodny wróciłem do domu i tylko wyglądałem jedzenia.

22 grudnia 2016

Ipiés, Ordovés

Doszły mnie słuchy, że bodaj w Ipiés mieszkają przedstawiciele ruchu hippisowskiego. Wyjechałem im na spotkanie, lecz samo miasteczko przywitało mnie totalną ciszą. Takie pustki, że nie było nawet zwierząt. W tej sytuacji udałem się do naprawdę opuszczonej wioski Abenilla. Po kilkuset metrach od zjazdu z głównej drogi skończył się asfalt, czego zresztą spodziewałem się. Zostały same kamienie. Jazda po nich nie należała do najprzyjemniejszej. Postanowiłem zatem zajrzeć do bliższego, ponoć zamieszkanego (prąd był doprowadzony) Ordovés. Tutaj taka sama sytuacja z jezdnią. Zaryzykowałem i prawie udało mi się podjechać pod tamtejszy kościół, ale w tym samym momencie doszedłem do wniosku, że nie ma to jednak większego sensu. Jestem na końcu świata, nie wiem, kiedy ktoś raczy się tutaj pojawić, niech teraz coś rzuci się na mnie (już kilka razy orłosępy krążyły nade mną i czekały, aż dopadnie mnie bomba i padnę w rowie), to moje szczątki może na wiosnę zostaną odnalezione. Ponoć w okolicach Formigal był widziany pirenejski Yeti. Nie ma co ryzykować.

¡Saludo a mi profesor Oscar!

21 grudnia 2016

Fuerte de Rapitán (2)

Szybki wypad do Jaca w celu zdobycia Fuerte de Rapitán, gdzie już jakiś czas mnie nie było. Samo miasto jest pełne żołnierzy - znajdują się tam koszary, a po ulicach często jeżdżą wojskowe ciężarówki, jeepy i inny sprzęt. Pojechałem doń drogą „za garbem” (Camino de la Val Estrecha), wróciłem natomiast starą szosą. Spotkałem na trasie kilkunastu kolarzy, w tym jedną 6-osobową grupkę. Sam podjazd o umownej długości 2,61 km zrobiłem w 12 min 18 sec, co dało prędkość średnią równą 12,73 km/h. Zapisałem sobie ten słaby wynik. Sprawdzę, jak będzie on ulegał poprawie wraz ze spadkiem masy ciała i wzrostem temperatury powietrza. Na szczycie zresztą nie było tak źle: 8 st. C i brak wiatru. Tylko Słońce schowało się za chmurami. Muszę opracować w miarę stałą trasę po okolicy (50-60 km), zawierającą drobne - według tutejszych standardów - hopki, która będzie dawała możliwość dostrzeżenia ewentualnego progresu, a w przyszłości być może stanie się przyczynkiem do czegoś większego.

Si llega el caso, ¡saludo a mi profesora Luisa!


20 grudnia 2016

Larrés

Pogoda ostatnio nie nastraja do dalszych wojaży. Nie jest zbyt ciepło, a silny wiatr przywiewa chmury z południa lub zachodu. Mimo to staram się choć na chwilę wyjść na rower. Wiele daje codzienny kontakt z naturą i odrobina intensywnego ruchu. Dzisiaj zajrzałem do miasteczka Larrés, gdzie dawno mnie nie było.



19 grudnia 2016

Gavín

Dzisiaj wyskoczyłem na rower tylko na chwilę. Pokręciłem się po miejskich hopkach i zajrzałem na pobliski Latas. Solidne dotlenianie organizmu każdego dnia to podstawa. Wczoraj natomiast moim celem była wioska Betés de Sobremonte (1298 m n.p.m.).

17 grudnia 2016

Aísa

Już jakiś czas temu planowałem zrobić tę trasę. Zależało mi przede wszystkim na poznaniu drogi prowadzącej przez Aratorés i Borau do Aísa. Tych „11 km męki” - choć to delikatnie przesadzone stwierdzenie - okazało się być drugą najlepszą drogą w okolicy, zaraz po 10-kilometrowym zjeździe z San Juan de la Peña. Droga wręcz totalna, posiadająca wszystko: strome podjazdy, szybkie zjazdy, piękne widoki, świetną nawierzchnię i zero samochodów.


Collarada w chmurach, na pierwszym planie Aratorés, dalej Villanúa

16 grudnia 2016

Hopki w Sabi

Sabiñánigo to takie małe San Francisco. Znaczna część miasta położona jest na zboczu doliny Río Tulivana. Stąd też stosunkowo mało jest w miarę płaskich fragmentów ulic. Prawie każda droga posiada mniejsze lub większe nachylenie. Często, gdy wracam z gór, robię krótką pętlę po mieście, aby wykończyć się jeszcze bardziej. Wszystkie hopki zgrupowane są na obszarze o powierzchni 1 km2. Znajdują się zatem bardzo blisko siebie. Następnym razem wrzucę zdjęcia podjazdów z najbliższych okolic Sabi.

15 grudnia 2016

Piedrafita de Jaca

Może nie było tak grubo, jak zakładałem, ale 60 km po górkach w nogach zostało. Pojechałem po południu do Piedrafita de Jaca (1241 m n.p.m.). Miejscowość nie odznacza się niczym szczególnym. Nawet widok na Embalse de Búbal zasłonięty jest częściowo przez słup wysokiego napięcia. Pobliska Tramacastilla de Tena urodą bije tę wioskę na głowę. Z racji braku atrakcji, bardziej przedsiębiorczy Hiszpanie zorganizowali ponad miasteczkiem, na wysokości prawie 1400 m n.p.m. - Parque Faunístico de los Pirineos. Tutaj kończy się asfalt i do tego miejsca dzisiaj dojechałem. Po pokonaniu kolejnych 4 km szutrową drogą dociera się do Ibón de Piedrafita, leżącego zaraz pod Peña Telera (2762 m n.p.m.)

14 grudnia 2016

Tarjeta Sanitaria

Bumelanctwa ciąg dalszy. Rower gotowy do jazdy, ale chęci brak. Może to przez tę pogodę? Od trzech tygodni nie spadła ani kropla deszczu. Codziennie jest słonecznie i dość ciepło. Męcząca pogoda. Na szczęście w piątek mają wystąpić drobne opady. Chwila wytchnienia. A potem znowu co najmniej dwa tygodnie ładnej pogody. Jutro - przed ewentualnym, piątkowym deszczem - muszę zrobić grubszą trasę.

13 grudnia 2016

Artysta

„Z braku laku dobry kit” lub „na bezrybiu i rak ryba”, jednak najwłaściwsze dla dnia dzisiejszego to „lepszy rydz niż nic”, bo właśnie rydzami zajadałem się dzisiaj. Do tego czyściłem na błysk rower.

12 grudnia 2016

Fiscal

Przyszła pora, aby umyć rower. Na zjeździe z Puerto de Monrepós ubłocił się trochę. Łańcuch też wymagał renowacji. Wymagało to trochę gimnastyki z powodu braku stojaka serwisowego. Buty też umyłem, ponieważ nie mogłem już na nie patrzeć. W jutrzejszym Słońcu powinny wyschnąć. To dziś. A wczoraj?

10 grudnia 2016

Puerto de Monrepós

Przypadkiem znalazłem na stronie internetowej największego hiszpańskiego dziennika zestawienie dziesięciu najlepszym miejsc w Hiszpanii do podziwiania zachodów Słońca. Na tej liście był „panoramiczny balkon Pirenejów”, który dzisiaj odwiedziłem - Puerto de Monrepós (1280 m n.p.m.).

9 grudnia 2016

Smog

Teoretycznie nie ma o czym pisać, ponieważ problem ten raczej tutaj nie występuje. Wiadomo: góry, czyste powietrze etc. Z drugiej jednak strony w Sabiñánigo znajduje się jedna z większych w okolicy strefa przemysłowa. Na jej terenie działa pewna liczba przedsiębiorstw, w tym zakłady chemiczne produkujące prawie wszystko: od amoniaku i chloru, przez różne kwasy oraz związki PVC, aż po kleje i żywice. Kolejna fabryka natomiast produkuje wysokiej jakości folię aluminiową, w tym spożywczą. Nieciekawa perspektywa, aczkolwiek do tej pory nie odczułem żadnych negatywnych skutków ich obecności.

8 grudnia 2016

Gracionépel, Lerés, Badaguás y Orante

Zwiedzania okolic ciąg dalszy. Zbyt późno wybieram się z domu, aby pojechać gdzieś dalej. Trasę rozpocząłem od małej sesji, po której udałem się na zachód, by zaliczyć ostatnie miejscowości, gdzie moje koło jeszcze nie kręciło w tym roku.

7 grudnia 2016

San Román de Basa

Wioska San Román de Basa jest ponoć opuszczona. Faktycznie, tamtejszy kościół ledwo stoi, ale zaraz obok jest ładnie wyremontowana hacjenda. Prąd też doprowadzony. Ktoś jednak tam czasami przyjeżdża. Dzisiaj miałem okazję o tym się przekonać.

6 grudnia 2016

Güé

Z uwagi na to, że pogoda jak z… reguły dopisała, wybraliśmy się na „lokalne Pilsko”, czyli Güé (1579 m n.p.m.). Z trudem wystartowaliśmy z domu o godzinie 12:30. Po 60 minutach spaceru przez miasto i tereny poza nim, dotarliśmy do podnóża wzniesienia i zarazem początku szlaku pieszego. Tą drogą wspinaliśmy przez kolejnych sześćdziesiąt kilka minut. Niestety dzisiaj - podobnie jak w dniu 01.11.2016 r., gdy weszliśmy na Oturię (1921 m n.p.m.) - większa część Val Acha była dziwnie zamulona. Widoki były równie oszałamiające, jak wtedy, ale widoczność na południe i na zachód była co najwyżej średnia. Za to upał na podejściu straszliwy jak na grudzień. Na górze było chyba 15 st. C.

5 grudnia 2016

Borrés, Pardinilla y Espuéndolas

Ból nóg po sobotniej przejażdżce powili ustępował. Chcąc, aby jeszcze szybciej doszły do siebie, wybrałem się zbadać okoliczne wioski, w których jeszcze nie byłem. Wybór padł na trzy najbliższe, leżące na zachód od Sabiñánigo. Drogi prowadzące do nich nie były najeżone zbyt spektakularnymi podjazdami. Tym lepiej dla moich kończyn dolnych.

3 grudnia 2016

Parque nacional de Ordesa

Dzisiejsza trasa przejdzie do historii. Zniszczyła mnie okrutnie i uświadomiła mi zarazem, że soy viejo y bastante gordo. Były momenty, podczas których nie przypominała przyjemnej, sobotniej przejażdżki. W lecie taką trasę mógłbym zrobić między śniadaniem a obiadem. Teraz przez pół drogi walczyłem o przetrwanie. Broniłem się, by nie spaść z roweru i nie umrzeć w rowie. Udało się. Ponadto zobaczyłem fragment jednej z największych atrakcji Aragonii i całej Hiszpanii.

Wyjechałem bodaj po godzinie 12:00. Ze zmęczenia już dobrze nie pamiętam. Skierowałem się na wschód, w kierunku Yebra de Basa i dalej Fiscal. Do tej pierwszej miejscowości spotkałem jadących z przeciwnego kierunku kilkudziesięciu kolarzy w grupkach po 2-3 osoby. Potem pustki. Jadąc pod wiatr, w temperaturze dochodzącej w Słońcu do 16 st. C, dotarłem w końcu do przełęczy (około 1227 m n.p.m.), poniżej której znajduje się Túnel de Pedralba o długości 2625 m.

Zatrzymałem się na chwilę, aby ubrać się cieplej i włączyć światła. W tym momencie z tunelu wyjechał jeden kolarz - czyli jako takiego zakazu jazdy rowerem tędy nie ma. Przez sam tunel przejechałem w ciągu około 4 minut. Droga prowadziła
lekko w dół jednym pasem, natomiast przeciwny kierunek miał do dyspozycji dwa pasy ruchu. Jadące za mną samochody nie mogły wykonać manewru wyprzedzania, ponieważ między pasami ustawione były co kilka metrów plastikowe ograniczniki. Dwa razy zjechałem do znajdujących się co 900 m zatok awaryjnych, aby przepuścić wlokące się za mną pojazdy (chociaż ograniczenie prędkości w tunelu i tak wynosiło 60 km/h). Po wyjechaniu z tunelu miałem przed sobą 5,5-kilometrowy zjazd (dochodzący do 8 %), na którym znajdował się jeszcze 170-metrowy Túnel de Berroy. Na zjeździe, podczas 15. etapu Vuelta a España 2016 niektórzy zawodnicy rozpędzili się do ponad 100 km/h. Kiedy oni jechali, nie wiał tak mocno przeciwny wiatr oraz mogli korzystać z całej szerokości drogi. Ja natomiast, trzymając się swojego pasa, rozpędziłem się tylko do 79 km/h. Wynik do pobicia w bardziej sprzyjających warunkach.



Zdziwiłem się tym, jak szybko przejechałem przez tunel

Podjazd do Asín de Broto: 3 km długości, 6 serpentyn

Oturia (1921 m n.p.m.) widziana od strony wschodniej

W centrum Bergua Ayerbe de Broto - tylko jak tam dojechać?

Charakterystyczne zjawisko: w Słońcu 20 st. C, a w cieniu mróz

Drogi mokre, ale nie śliskie - Hiszpanie nie szczędzą soli

Zjechałem do Fiscal i skręciłem na północ. Kilka kilometrów dalej postanowiłem zrobić podjazd do Asín de Broto (1036 m n.p.m.). Z miasteczka widoczna była Oturia (1921 m n.p.m.) oraz po przeciwległej stronie doliny, wysoko położone Bergua Ayerbe de Broto (1040 m n.p.m., ale wyglądało na znaczniej wyżej położone). Byłem zszokowany tym, gdzie powstała ta wioska. Zastanawiałem się, jak tam dojechać. Następnym razem to sprawdzę. Zjazd był całkiem niezły. Powoli i bez większych problemów dojechałem po częściowo mokrej drodze do Broto. W samym miasteczku odkryłem ścieżkę do pobliskiego wodospadu, o którego istnieniu dowiedziałem się podczas transmisji rzeczonego etapu Vuelty. Zrobiłem kilka zdjęć i ruszyłem dalej.

Cascada de Sorrosal w Broto

Malowniczo położone Broto

W oddali Puerto de Cotefablo

Następnym celem była Torla i wjazd na teren Parku Narodowego Ordesa i Monte Perdido. Miejscowość minąłem bez zatrzymywania, a do parku narodowego wjechałem z myślą dojechania do parkingu, z którego turyści ruszają w górę doliny. W sezonie letnim samochód należy zostawić w miasteczku. Na teren parku mogą wjechać jedynie autokary, ponoć darmowe, kursujące z Torli. Od początku listopada szlabany są podniesione i można wjechać własnym środkiem transportu. Tak też postanowiłem zrobić - w ubiegłym roku w lipcu nie wpuszczono mnie na rowerze. Droga cały czas pięła się pod górę. Po 4 km od startu przestało być zabawnie. Temperatura spadła poniżej 0 st. C. Moje ubranie pozwalało na komfortową jazdę w okolicach 10-12 st. C. Pod górę jeszcze dało się jechać w niższej temperaturze, ale zjazd stanowił już pewne ryzyko. Duże wychłodzenie organizmu kilkadziesiąt kilometrów przed domem nie wróżyło najlepiej.


Torla-Ordesa (do listopada 2014 r. obowiązywała nazwa Torla)




Do celu zabrakło 600 m jazdy po lodzie

Droga powrotna



Z uwagi na późną godzinę i uczucie wyziębienia, Torla-Ordesa nie mogła mnie ugościć, choćby przez chwilę. Pojechałem dalej, byle rozpocząć podjazd pod Puerto de Cotefablo (1423 m n.p.m.) i jak najszybciej rozgrzać się na nim. Słońce już dawno schowało się za górami. Temperatura wzrosła do zaledwie 7 st. C. Zdradziecki podjazd ciągnął się w nieskończoność. Na 75. km, dokładnie kilometr przed szczytem dopadła mnie bomba. Temperatura znowu spadła do 2 st. C. Zatrzymałem się, zjadłem ciastka, które wiozłem cały czas i po dłuższej chwili, jak nowo narodzony ruszyłem dalej. Zdobyłem przełęcz, przejechałem przez Túnel del Cotefablo o długości 680 m i rozpocząłem zjazd, którego obawiałem się najbardziej. Zmęczenie w połączeniu z mokrą nawierzchnią nie mogły przynieść niczego dobrego. Na szczęście jezdnia okazała się miarę sucha. Ja za to znowu zmarzłem. Minąłem Gavín i wspaniałym fragmentem drogi zjechałem do Biescas. Droga cały czas prowadziła w dół, do tego delikatnie falowała na boki, co przy znikomym ruchu samochodowym pozwalało na delikatnie ścinanie zakrętów z prędkością nie mniejszą niż 50 km/h. Miód!


Linás de Broto

I na sam koniec taka sobie przełęcz



Z Biescas do domu zostało dokładnie 15 km. Okazały się formalnością. Minimalnie większy ruch na drodze niż zazwyczaj spowodowany był tutejszym długi weekendem.  W Sabi byłem o godzinie 18:15. Po powrocie waga wskazała, że straciłem 3 kg masy ciała w porównaniu do wieczoru dnia poprzedniego. Pięknie, jeszcze kila takich wycieczek i będę ważył tyle, co w lecie!


Dane:
107,04 km
4 h 40 min 51 sec
Vśr = 22,86 km/h
Vmax = 79,27 km/h
4820 m przewyższenia (według Geocontext-Profiler... uważam, że to jest niemożliwe, dlatego od dzisiaj rezygnuję z podawania tej danej - niedokładność i przekłamania tego narzędzia wołają o pomstę do nieba)
3655 m pokonane 4 tunelami


Słowo na dziś:
la fatiga - zmęczenie

2 grudnia 2016

Ipás y Baraguás

Późne wyjazdy z domu mają to do siebie, że są równoznaczne z marznięciem podczas powrotów. Dzisiaj nie było inaczej. Odbyłem szybki trip po piwo, którego ostatecznie nie kupiłem. Jednak zanim dojechałem do Jaca, zawitałem do dwóch małych miejscowości i odkryłem kilka srogich podjazdów.

1 grudnia 2016

Formigal

Wczoraj wymieniłem dętkę. Nie jeździłem w sumie przez tydzień. Musiałem rozpocząć od czegoś konkretnego. Wybór padł na Puerto del Portalet (1794 m n.p.m.). Chciałem w wysokich górach zobaczyć z bliska, jak wygląda śnieg. Oczywiście wyjechałem zbyt późno na taką trasę. Dookoła czyste niebo, a termometr wskazywał 11 st. C. Ruszyłem w górę Valle de Tena. Początkowo zbyt mocno. Ostre, górskie powietrze negatywnie odbiło się na moim gardle. Spokojniejszym tempem dojechałem do Biescas, za którym zaczął się podjazd. W Słońcu jechało się całkiem przyjemnie, w cieniu natomiast temperatura spadała poniżej 10 st. C. Pierwszy śnieg leżał na poboczu w okolicach zjazdu do Piedrafita de Jaca. Musiałem zwolnić, ponieważ droga wyglądała nawet na oblodzoną. Zrobiłem kilka zdjęć na pobliskim parkingu i ruszyłem w kierunku Escarrilla. W miejscowości tej zawsze uzupełniałem zapasy wody w tamtejszym źródełku. Teraz zabrałem ze sobą pełny bidon, z którego nie wziąłem ani jednego łyku.

30 listopada 2016

Fuerteventura

Niektórzy ludzie posiadają dar. Każdy ma inny. Znam jedną z takich osób. Jest to mój miły znajomy, równy kolo, taki ziom - Jarek. Ma on niesamowitą wytrzymałość. Swego czasu stał się dla mnie Jarosławem „Niszczycielem”. Ukończył na 13. miejscu (z czasem brutto 39 h 45 min 50 sec) tegoroczną edycję ultramaratonu kolarskiego Bałtyk-Bieszczady Tour. Ze Świnoujścia do Ustrzyk Górnych. 1008 km non-stop. Totalne szaleństwo! Do tego końcówka prowadziła po niemałych hopkach. Nie tylko wygrał ze swoimi słabościami, ale na trasie przeżył również bliskie spotkanie z asfaltem oraz wybiegającym z lasu w nocy stadem dzików. Istny człowiek-maszyna.

29 listopada 2016

Jaca

Nie ukrywam, że nie mając doświadczenia w podróżowaniu autostopem, byłem pełen obaw przed dzisiejszym dniem. Trudno mi oceniać, jak Hiszpanie wypadają na tle innych narodów, jeżeli chodzi o pozostawanie w gotowości do zabrania ze sobą potencjalnych podróżników, ale na naszej mikro trasie początkowo nie wyglądało to zbyt optymistycznie...

28 listopada 2016

Niekończąca się historia

Lipa po stokroć. Łatki okazały się funta kłaków niewarte. Na dwie dętki zmarnowałem trzy łatki i dalej stoję w miejscu, a nie jadę. Od dwóch dni panuje ładna pogoda, a ani jeden brutalny trening nie został odbyty. Na szczęście, co najmniej do połowy grudnia ma być ciepło i bez opadów. Jeszcze się najeżdżę. Tymczasem jutro wyruszam stopem/pieszo/busem do odległej o niespełna 20 km Jaca, by poczynić stosowne zakupy, które planowałem już w sobotę.

26 listopada 2016

25 listopada 2016

Kolejne problemy techniczne

Ostatnią łatką naprawiłem dętkę, która w dniu 14.11.2016 r. dostała snake bite w tylnym kole. Założyłem ją wówczas do przodu, ponieważ na trasie mniej fatygi jest z tym kołem. Przewidywany czas trzymania łatki - kilka miesięcy. Tak mówi doświadczenie życiowe. Przez kilka dni było OK. Dzisiaj chciałem wybrać się do Jaca na zakupy rowerowo-alkoholowe. Zanim ubrałem się, ujrzałem oczami wyobraźni, że nie ma powietrza w przednim kole. Lecz bagatelizowałem ten znak. Założyłem zatem odzienie wierzchnie, poszedłem po rower, a tu... kapeć. Nie wiem, czy to była intuicja, czy sygnał od Stwórcy.

Nie była tak późna pora jeszcze, więc zabrałem się za naprawę. Założyłem ostatnią dobrą dętkę, którą miałem, zacząłem pompować i nic. Okazało się, że też ma snake bite. Nowa (ponoć) dętka! Masakra. I smutek zarazem. Możliwe, że ktoś podmienił ją w sklepie. I z takim felerem jeździłem ostatnio. W przypadku awarii w Balneario de Panticosa, wracałbym w nocy pieszo 40 km, do tego cienko ubrany przy temperaturze spadającej do 0 st. C. Nie byłoby lekko, ale przeżyłbym (choć to bardziej gdybanie). Nie takie rzeczy robiło się na rowerze... chociaż nie, takich akcji jeszcze nie przerabiałem, na szczęście.

Jutro muszę kolejny raz (piąty) wybrać się do jednego z dwóch tutejszych sklepów (w każdym byłem po dwa razy i wypytywałem o szalenie drogą rzecz, jaką są łatki) i kupić w końcu kit reparación para cámara de aire. Sobota ma być deszczowa, ale trzeba przygotować rower na słoneczną niedzielę.

W ostatecznym rozrachunku, aktualnie posiadam:
  • rower (w tym dwa koła),
  • cztery dętki (w tym trzy specyficznie uszkodzone - snake bite),
  • zero łatek.


Słowo na dziś:
mala suerte - pech (złe szczęście)

24 listopada 2016

Katastrofalne deszcze

Po południu pojechałem w kierunku Biescas sprawdzić, w jakim stanie jest lokalna infrastruktura hydrotechniczna po ostatnich deszczach. Padało prawie non-stop przez cztery dni. W środę w niektórych miejscach w górach spadło ponad 100 l/m2. Wszystkie okoliczne rzeki i potoki znacząco wezbrały. Sytuacja była niepewna. Na szczęście dwa zbiorniki retencyjne w górze doliny "zrobiły robotę". Katastrofalne ulewy nie spowodowały zatem większych zniszczeń. Poniższe zdjęcia przedstawiają poziomy wód kilkanaście godzin od ostatnich intensywnych opadach. Większość wody zdążyła spłynąć.


Zapora w Sabiñánigo
Río Aurín
Río Gállego
La Rambla de Sía
Potok Arás obok nieistniejącego kempingu


20 lat temu, dokładnie w dniu 07.08.1996 r. miała miejsce jedna z największych tragedii w Hiszpanii. W okolicach Biescas przeszła gwałtowna burza, w wyniku której pobliski kemping został zrównany z ziemią. Wcześniej władze zezwoliły na jego budowę u podnóża stożka napływowego. Prognozy na ten dzień zapowiadały opady w ilości 160 l/m2. Wieczorem, przez 8 minut deszcz padał z intensywnością 200-250 l/m2/1h, a w niektórych miejscach kulminacja wyniosła nawet 500 l/m2/1h. Cała ta woda spłynęła wąską doliną potoku Arás, niszcząc po drodze 40 małych zapór. Sztuczny kanał potoku znajdujący się poniżej, został zaprojektowany dla przepływu na poziomie 100-120 m3/s, natomiast w tamtym momencie płynęło nim 200-500 m3/s wody. Fala rozmyła następnie stożek napływowy. Na kemping spłynęło 68.000 m3 materiału w postaci ziemi, skał i drzew. Masa tej niszczycielskiej siły została oceniona na 120.000-136.000 ton. Tego dnia zginęło 87 osób, a 183 zostały ranne.

Dane:
33,35 km
1 h 18 min 33 sec
Vśr = 25,47 km/h
Vmax = 56,20 km/h
340 m przewyższenia


Słowo na dziś:
el aguacero - ulewa

23 listopada 2016

Kultura na drodze a bezpieczeństwo

Temat rzeka. Szczególnie w Polsce. Tutaj jakby nie istniał. Dlaczego? Na drogach panuje powszechna kultura, dlatego jest całkiem bezpiecznie.

Wszystko, co dalej jest napisane, jest raczej subiektywnym spostrzeżeniem, które wypracowałem na podstawie w sumie kilkumiesięcznego pobytu w tym kraju, a dokładniej jego północnej części. „Południowców” lub mieszkańców większych miast poniższe słowa mogą w ogóle nie dotyczyć.

To zaskakujące, że dwa europejskie kraje, które w podobnym okresie (chociaż Hiszpania weszła do UE 18 lat wcześniej) dokonały szybkiego skoku w dziedzinie transportu - mam tutaj na myśli budownictwo dróg i rozwój motoryzacji w znaczeniu ilości samochodów - dzieli taka przepaść w kulturze na drodze. Ponoć Hiszpanie szybko przesiedli się z osłów do samochodów. Polaków natomiast zawsze cechowała gorąca krew i ułańska fantazja, niestety również na drogach.


Zachowania tubylców, które mam na myśli, najlepiej będzie przedstawić na przykładach:
  • Przepuszczanie pieszych na przejściach dla pieszych
W Polsce nieraz byłem w sytuacji, że to ja przepuszczałem na przejściu dla pieszych sznur pędzących samochodów, aż w końcu zrobiło się na tyle luźno, by móc szybko i w miarę bezpiecznie przebiec na drugą stronę. Tutaj coś takiego jest nie do pomyślenia! Gdy tylko kierowca zauważy, że ktoś zamierza przekroczyć jezdnię, już z oddali zwalnia. Tutejszych kierowców nie trzeba przymuszać, jak ma to miejsce w Katowicach czy innych polskich miastach, aby przez miasto jechali z prędkością nie większą niż 40 km/h. Niesamowite jest to, że podchodząc dopiero do przejścia, kierowca będący 40-50 metrów dalej zwalnia, a nie próbuje jeszcze zdążyć przejechać. Pieszy widzi natomiast, że ze strony kierowcy nie grozi mu ewentualność potrącenia. Polskich kierowców trzeba jednak karać srogimi mandatami lub nawet bez litości lać pałą, żeby nauczyli się tak prostej rzeczy. Nie ma rady.
Kilka lat temu byłem świadkiem sytuacji, w której starsza pani chciała przejść przez jezdnię na pasach, ale nie była wystarczająco widoczna między zaparkowanymi samochodami. Akurat nieopodal przechodził funkcjonariusz Policía Local. Gdy tylko zobaczył babcię, wyskoczył na jezdnię jak szalony, zatrzymał ruch i kobieta mogła przejść spokojnym krokiem. Niedawno w Jaca byłem uczestnikiem analogicznego zdarzenia, lecz tym razem policjant zatrzymywał ruch, aby dzieciaki z pobliskiej szkoły mogły bezpiecznie przedostać się na drugą stronę.
  • Parkowanie
Tutejsze miejsca parkingowe wymagają, aby zajmować je wykonując manewr parkowania równoległego tyłem. Kierowca taki sygnalizuje kierunkowskazem swój zamiar i zatrzymuje się na pasie, tymczasem za nim powoli rośnie korek. O dziwo, nikt nie trąbi, nikt nie błyska światłami, nikt nie wrzeszczy, nie przeklina, nie wymachuje rękami. Wszyscy cierpliwie czekają aż do momentu, gdy parkujący kierowca całym obrysem samochodu zniknie z pasa ruchu.
Parkowanie to zarazem szerszy temat. Generalnie jeszcze jakiś czas temu nie warto było posiadnowego lub droższego samochodu, bowiem wszystkie jeździły obite, zarysowane lub nawet mocno wgniecione. Wina właśnie parkowania, lecz nie samych umiejętności, którymi Hiszpanie biją Polaków na głowę (szczególnie równolegle tyłem). Bardziej jest kwestia dbania o swoje samochody. Samochód to narzędzie, dzięki któremu przemieszczają się, a nie powód do lansu czy podnoszenia ego poprzez podkreślanie swojego statusu materialnego.
  • Stawanie na środku pasa/drogi z włączonymi światłami awaryjnymi
W Polsce niewyobrażalne, tutaj standard. Kiedy kierowca lub pasażer zauważy akurat znajomego spacerującego po chodniku, zatrzymuje się, włącza światła awaryjne i dyskutują tak minutę, dwie, pięć. Tymczasem dojeżdżające samochody grzecznie stoją i wyprzedzają delikwenta, gdy tylko przeciwny pas jest wolny. Ponownie, nikt nie awanturuje się.
  • Zachowanie bezpiecznej odległości podczas manewru wyprzedzania
Z perspektywy rowerzysty moje doświadczenia wyglądają następująco: w trakcie blisko 4000 km wykręconych po hiszpańskich drogach, na palcach obu dłoni mogę policzyć sytuacje, kiedy kierowca nie zachował bezpiecznej odległości wyprzedzając moją osobę. I w większości byli to Francuzi. Pisząc o bezpiecznej odległości, mam tutaj na myśli 1 m, który stanowi absolutne minimum. Według polskich standardów, musiałbym pisać może o 30 cm.
W ekstremalnych sytuacjach taki Hiszpan potrafi za mną wlec się z prędkością 25-35 km/h przez kilkaset metrów, aż będzie pewien, że może bezpiecznie wyprzedzić mnie, wjeżdżając swoim samochodem całkowicie na przeciwny pas ruchu. W Polce na takiej drodze zmieściłyby się trzy ciężarówki obok siebie, tutaj musi zostać zachowane minimum 1,5 m odległości, aby kierowca z czystym sumieniem prawidłowo wykonał ów manewr.
Nie wspominam nawet o agresywnych zachowaniach polskich kierowców w stosunku do rowerzystów... Trąbienie, wyzwiska, zajeżdżanie drogi są na porządku dziennym. Tutaj nie spotkałem się z czymś takim. Jedynie raz, ostatnio pewien koleś z uszanką na głowie, szczekał na mnie przez okno. Pewnie jechał z kolegami popić w górach.


Gdzieś ostatnio czytałem, że w Hiszpanii więcej osób popełnia samobójstwa, niż ginie w wypadkach samochodowych. Sam byłem świadkiem jednego pościgu oraz jednego wypadku. Słyszałem także o stłuczce i dwóch wypadkach śmiertelnych. To wszystko wydarzyło się w okolicy na przestrzeni 10 lat.

Pościg odbył się akurat w ubiegłym tygodniu: dwa nieoznakowane radiowozy tutejszych służb mundurowych oraz jeden pojazd Guardia Civil pędziły na sygnałach przez miasto za wyimaginowanym uciekinierem. Najpewniej chcieli zorganizować blokadę za miastem.
Wypadek, który widziałem, miał miejsce w ubiegłym roku. Samochód po prostu wpadł do rowu, przyjechali strażacy. Nikomu nic się nie stało.
Stłuczka wyglądała w ten sposób, że pracownica kwiaciarni wymusiła pierwszeństwo i wjechał w nią facet na motorowerze. Przyjechała policja, porozmawiali i pewnie wystawili mandat. Po fakcie każdy udał się w swoim kierunku.
Pierwszy wypadek śmiertelny wyglądał w ten sposób, że ktoś z rodziny podwiózł starszą panią i wysadził ją na środku drogi, praktycznie na rondzie (tutaj nic nadzwyczajnego), dokładnie za samochodem dostawczym, który przyjechał z towarem. Pech chciał, że chwilę później kierowca dostawczaka zaczął cofać…
Drugi wypadek był efektem niedostosowania prędkości do warunków na drodze. Padał deszcz, kobieta ze zbyt dużą prędkością zjechała z głównej drogi na zjazd do Oliván, nie wyhamowała, przebiła barierkę mostu i spadła kilkanaście metrów w dół do rzeki. Zginęła na miejscu razem z dwójką dzieci.


W ramach ciekawostek coś, co w Polsce byłoby nie do pomyślenia. Kilka dni temu pewien facet przyjechał do domu naprzeciwko. Zatrzymał samochód na wjedzie w drogę jednokierunkową, wyciągnął dziecko z foteliku na tylnym siedzeniu i poszedł je zaprowadzić do mieszkania. Zostawił samochód z włączonym silnikiem i otwartymi drzwiami. Nie było go prawie 5 minut. Dopiero, gdy kolejny kierowca chciał skręcić w tę drogę, zaczął trąbić, a tamten jegomość wyskoczył z klatki schodowej i odjechał, by zwolnić wjazd. Z polskiego punktu widzenia - czyste szaleństwo! Szczerze wątpię, czy w Ojczyźnie taki samochód dalej stałby pod domem…


"Samochód do wzięcia"

Słowo na dziś
el bombero - strażak