30 listopada 2016

Fuerteventura

Niektórzy ludzie posiadają dar. Każdy ma inny. Znam jedną z takich osób. Jest to mój miły znajomy, równy kolo, taki ziom - Jarek. Ma on niesamowitą wytrzymałość. Swego czasu stał się dla mnie Jarosławem „Niszczycielem”. Ukończył na 13. miejscu (z czasem brutto 39 h 45 min 50 sec) tegoroczną edycję ultramaratonu kolarskiego Bałtyk-Bieszczady Tour. Ze Świnoujścia do Ustrzyk Górnych. 1008 km non-stop. Totalne szaleństwo! Do tego końcówka prowadziła po niemałych hopkach. Nie tylko wygrał ze swoimi słabościami, ale na trasie przeżył również bliskie spotkanie z asfaltem oraz wybiegającym z lasu w nocy stadem dzików. Istny człowiek-maszyna.

29 listopada 2016

Jaca

Nie ukrywam, że nie mając doświadczenia w podróżowaniu autostopem, byłem pełen obaw przed dzisiejszym dniem. Trudno mi oceniać, jak Hiszpanie wypadają na tle innych narodów, jeżeli chodzi o pozostawanie w gotowości do zabrania ze sobą potencjalnych podróżników, ale na naszej mikro trasie początkowo nie wyglądało to zbyt optymistycznie...

28 listopada 2016

Niekończąca się historia

Lipa po stokroć. Łatki okazały się funta kłaków niewarte. Na dwie dętki zmarnowałem trzy łatki i dalej stoję w miejscu, a nie jadę. Od dwóch dni panuje ładna pogoda, a ani jeden brutalny trening nie został odbyty. Na szczęście, co najmniej do połowy grudnia ma być ciepło i bez opadów. Jeszcze się najeżdżę. Tymczasem jutro wyruszam stopem/pieszo/busem do odległej o niespełna 20 km Jaca, by poczynić stosowne zakupy, które planowałem już w sobotę.

26 listopada 2016

25 listopada 2016

Kolejne problemy techniczne

Ostatnią łatką naprawiłem dętkę, która w dniu 14.11.2016 r. dostała snake bite w tylnym kole. Założyłem ją wówczas do przodu, ponieważ na trasie mniej fatygi jest z tym kołem. Przewidywany czas trzymania łatki - kilka miesięcy. Tak mówi doświadczenie życiowe. Przez kilka dni było OK. Dzisiaj chciałem wybrać się do Jaca na zakupy rowerowo-alkoholowe. Zanim ubrałem się, ujrzałem oczami wyobraźni, że nie ma powietrza w przednim kole. Lecz bagatelizowałem ten znak. Założyłem zatem odzienie wierzchnie, poszedłem po rower, a tu... kapeć. Nie wiem, czy to była intuicja, czy sygnał od Stwórcy.

Nie była tak późna pora jeszcze, więc zabrałem się za naprawę. Założyłem ostatnią dobrą dętkę, którą miałem, zacząłem pompować i nic. Okazało się, że też ma snake bite. Nowa (ponoć) dętka! Masakra. I smutek zarazem. Możliwe, że ktoś podmienił ją w sklepie. I z takim felerem jeździłem ostatnio. W przypadku awarii w Balneario de Panticosa, wracałbym w nocy pieszo 40 km, do tego cienko ubrany przy temperaturze spadającej do 0 st. C. Nie byłoby lekko, ale przeżyłbym (choć to bardziej gdybanie). Nie takie rzeczy robiło się na rowerze... chociaż nie, takich akcji jeszcze nie przerabiałem, na szczęście.

Jutro muszę kolejny raz (piąty) wybrać się do jednego z dwóch tutejszych sklepów (w każdym byłem po dwa razy i wypytywałem o szalenie drogą rzecz, jaką są łatki) i kupić w końcu kit reparación para cámara de aire. Sobota ma być deszczowa, ale trzeba przygotować rower na słoneczną niedzielę.

W ostatecznym rozrachunku, aktualnie posiadam:
  • rower (w tym dwa koła),
  • cztery dętki (w tym trzy specyficznie uszkodzone - snake bite),
  • zero łatek.


Słowo na dziś:
mala suerte - pech (złe szczęście)

24 listopada 2016

Katastrofalne deszcze

Po południu pojechałem w kierunku Biescas sprawdzić, w jakim stanie jest lokalna infrastruktura hydrotechniczna po ostatnich deszczach. Padało prawie non-stop przez cztery dni. W środę w niektórych miejscach w górach spadło ponad 100 l/m2. Wszystkie okoliczne rzeki i potoki znacząco wezbrały. Sytuacja była niepewna. Na szczęście dwa zbiorniki retencyjne w górze doliny "zrobiły robotę". Katastrofalne ulewy nie spowodowały zatem większych zniszczeń. Poniższe zdjęcia przedstawiają poziomy wód kilkanaście godzin od ostatnich intensywnych opadach. Większość wody zdążyła spłynąć.


Zapora w Sabiñánigo
Río Aurín
Río Gállego
La Rambla de Sía
Potok Arás obok nieistniejącego kempingu


20 lat temu, dokładnie w dniu 07.08.1996 r. miała miejsce jedna z największych tragedii w Hiszpanii. W okolicach Biescas przeszła gwałtowna burza, w wyniku której pobliski kemping został zrównany z ziemią. Wcześniej władze zezwoliły na jego budowę u podnóża stożka napływowego. Prognozy na ten dzień zapowiadały opady w ilości 160 l/m2. Wieczorem, przez 8 minut deszcz padał z intensywnością 200-250 l/m2/1h, a w niektórych miejscach kulminacja wyniosła nawet 500 l/m2/1h. Cała ta woda spłynęła wąską doliną potoku Arás, niszcząc po drodze 40 małych zapór. Sztuczny kanał potoku znajdujący się poniżej, został zaprojektowany dla przepływu na poziomie 100-120 m3/s, natomiast w tamtym momencie płynęło nim 200-500 m3/s wody. Fala rozmyła następnie stożek napływowy. Na kemping spłynęło 68.000 m3 materiału w postaci ziemi, skał i drzew. Masa tej niszczycielskiej siły została oceniona na 120.000-136.000 ton. Tego dnia zginęło 87 osób, a 183 zostały ranne.

Dane:
33,35 km
1 h 18 min 33 sec
Vśr = 25,47 km/h
Vmax = 56,20 km/h
340 m przewyższenia


Słowo na dziś:
el aguacero - ulewa

23 listopada 2016

Kultura na drodze a bezpieczeństwo

Temat rzeka. Szczególnie w Polsce. Tutaj jakby nie istniał. Dlaczego? Na drogach panuje powszechna kultura, dlatego jest całkiem bezpiecznie.

Wszystko, co dalej jest napisane, jest raczej subiektywnym spostrzeżeniem, które wypracowałem na podstawie w sumie kilkumiesięcznego pobytu w tym kraju, a dokładniej jego północnej części. „Południowców” lub mieszkańców większych miast poniższe słowa mogą w ogóle nie dotyczyć.

To zaskakujące, że dwa europejskie kraje, które w podobnym okresie (chociaż Hiszpania weszła do UE 18 lat wcześniej) dokonały szybkiego skoku w dziedzinie transportu - mam tutaj na myśli budownictwo dróg i rozwój motoryzacji w znaczeniu ilości samochodów - dzieli taka przepaść w kulturze na drodze. Ponoć Hiszpanie szybko przesiedli się z osłów do samochodów. Polaków natomiast zawsze cechowała gorąca krew i ułańska fantazja, niestety również na drogach.


Zachowania tubylców, które mam na myśli, najlepiej będzie przedstawić na przykładach:
  • Przepuszczanie pieszych na przejściach dla pieszych
W Polsce nieraz byłem w sytuacji, że to ja przepuszczałem na przejściu dla pieszych sznur pędzących samochodów, aż w końcu zrobiło się na tyle luźno, by móc szybko i w miarę bezpiecznie przebiec na drugą stronę. Tutaj coś takiego jest nie do pomyślenia! Gdy tylko kierowca zauważy, że ktoś zamierza przekroczyć jezdnię, już z oddali zwalnia. Tutejszych kierowców nie trzeba przymuszać, jak ma to miejsce w Katowicach czy innych polskich miastach, aby przez miasto jechali z prędkością nie większą niż 40 km/h. Niesamowite jest to, że podchodząc dopiero do przejścia, kierowca będący 40-50 metrów dalej zwalnia, a nie próbuje jeszcze zdążyć przejechać. Pieszy widzi natomiast, że ze strony kierowcy nie grozi mu ewentualność potrącenia. Polskich kierowców trzeba jednak karać srogimi mandatami lub nawet bez litości lać pałą, żeby nauczyli się tak prostej rzeczy. Nie ma rady.
Kilka lat temu byłem świadkiem sytuacji, w której starsza pani chciała przejść przez jezdnię na pasach, ale nie była wystarczająco widoczna między zaparkowanymi samochodami. Akurat nieopodal przechodził funkcjonariusz Policía Local. Gdy tylko zobaczył babcię, wyskoczył na jezdnię jak szalony, zatrzymał ruch i kobieta mogła przejść spokojnym krokiem. Niedawno w Jaca byłem uczestnikiem analogicznego zdarzenia, lecz tym razem policjant zatrzymywał ruch, aby dzieciaki z pobliskiej szkoły mogły bezpiecznie przedostać się na drugą stronę.
  • Parkowanie
Tutejsze miejsca parkingowe wymagają, aby zajmować je wykonując manewr parkowania równoległego tyłem. Kierowca taki sygnalizuje kierunkowskazem swój zamiar i zatrzymuje się na pasie, tymczasem za nim powoli rośnie korek. O dziwo, nikt nie trąbi, nikt nie błyska światłami, nikt nie wrzeszczy, nie przeklina, nie wymachuje rękami. Wszyscy cierpliwie czekają aż do momentu, gdy parkujący kierowca całym obrysem samochodu zniknie z pasa ruchu.
Parkowanie to zarazem szerszy temat. Generalnie jeszcze jakiś czas temu nie warto było posiadnowego lub droższego samochodu, bowiem wszystkie jeździły obite, zarysowane lub nawet mocno wgniecione. Wina właśnie parkowania, lecz nie samych umiejętności, którymi Hiszpanie biją Polaków na głowę (szczególnie równolegle tyłem). Bardziej jest kwestia dbania o swoje samochody. Samochód to narzędzie, dzięki któremu przemieszczają się, a nie powód do lansu czy podnoszenia ego poprzez podkreślanie swojego statusu materialnego.
  • Stawanie na środku pasa/drogi z włączonymi światłami awaryjnymi
W Polsce niewyobrażalne, tutaj standard. Kiedy kierowca lub pasażer zauważy akurat znajomego spacerującego po chodniku, zatrzymuje się, włącza światła awaryjne i dyskutują tak minutę, dwie, pięć. Tymczasem dojeżdżające samochody grzecznie stoją i wyprzedzają delikwenta, gdy tylko przeciwny pas jest wolny. Ponownie, nikt nie awanturuje się.
  • Zachowanie bezpiecznej odległości podczas manewru wyprzedzania
Z perspektywy rowerzysty moje doświadczenia wyglądają następująco: w trakcie blisko 4000 km wykręconych po hiszpańskich drogach, na palcach obu dłoni mogę policzyć sytuacje, kiedy kierowca nie zachował bezpiecznej odległości wyprzedzając moją osobę. I w większości byli to Francuzi. Pisząc o bezpiecznej odległości, mam tutaj na myśli 1 m, który stanowi absolutne minimum. Według polskich standardów, musiałbym pisać może o 30 cm.
W ekstremalnych sytuacjach taki Hiszpan potrafi za mną wlec się z prędkością 25-35 km/h przez kilkaset metrów, aż będzie pewien, że może bezpiecznie wyprzedzić mnie, wjeżdżając swoim samochodem całkowicie na przeciwny pas ruchu. W Polce na takiej drodze zmieściłyby się trzy ciężarówki obok siebie, tutaj musi zostać zachowane minimum 1,5 m odległości, aby kierowca z czystym sumieniem prawidłowo wykonał ów manewr.
Nie wspominam nawet o agresywnych zachowaniach polskich kierowców w stosunku do rowerzystów... Trąbienie, wyzwiska, zajeżdżanie drogi są na porządku dziennym. Tutaj nie spotkałem się z czymś takim. Jedynie raz, ostatnio pewien koleś z uszanką na głowie, szczekał na mnie przez okno. Pewnie jechał z kolegami popić w górach.


Gdzieś ostatnio czytałem, że w Hiszpanii więcej osób popełnia samobójstwa, niż ginie w wypadkach samochodowych. Sam byłem świadkiem jednego pościgu oraz jednego wypadku. Słyszałem także o stłuczce i dwóch wypadkach śmiertelnych. To wszystko wydarzyło się w okolicy na przestrzeni 10 lat.

Pościg odbył się akurat w ubiegłym tygodniu: dwa nieoznakowane radiowozy tutejszych służb mundurowych oraz jeden pojazd Guardia Civil pędziły na sygnałach przez miasto za wyimaginowanym uciekinierem. Najpewniej chcieli zorganizować blokadę za miastem.
Wypadek, który widziałem, miał miejsce w ubiegłym roku. Samochód po prostu wpadł do rowu, przyjechali strażacy. Nikomu nic się nie stało.
Stłuczka wyglądała w ten sposób, że pracownica kwiaciarni wymusiła pierwszeństwo i wjechał w nią facet na motorowerze. Przyjechała policja, porozmawiali i pewnie wystawili mandat. Po fakcie każdy udał się w swoim kierunku.
Pierwszy wypadek śmiertelny wyglądał w ten sposób, że ktoś z rodziny podwiózł starszą panią i wysadził ją na środku drogi, praktycznie na rondzie (tutaj nic nadzwyczajnego), dokładnie za samochodem dostawczym, który przyjechał z towarem. Pech chciał, że chwilę później kierowca dostawczaka zaczął cofać…
Drugi wypadek był efektem niedostosowania prędkości do warunków na drodze. Padał deszcz, kobieta ze zbyt dużą prędkością zjechała z głównej drogi na zjazd do Oliván, nie wyhamowała, przebiła barierkę mostu i spadła kilkanaście metrów w dół do rzeki. Zginęła na miejscu razem z dwójką dzieci.


W ramach ciekawostek coś, co w Polsce byłoby nie do pomyślenia. Kilka dni temu pewien facet przyjechał do domu naprzeciwko. Zatrzymał samochód na wjedzie w drogę jednokierunkową, wyciągnął dziecko z foteliku na tylnym siedzeniu i poszedł je zaprowadzić do mieszkania. Zostawił samochód z włączonym silnikiem i otwartymi drzwiami. Nie było go prawie 5 minut. Dopiero, gdy kolejny kierowca chciał skręcić w tę drogę, zaczął trąbić, a tamten jegomość wyskoczył z klatki schodowej i odjechał, by zwolnić wjazd. Z polskiego punktu widzenia - czyste szaleństwo! Szczerze wątpię, czy w Ojczyźnie taki samochód dalej stałby pod domem…


"Samochód do wzięcia"

Słowo na dziś
el bombero - strażak

22 listopada 2016

Odgrzewany kotlet: Puerto de Somport

Odgrzewany kotlet - część druga i ostatnia. Dzień po zdobyciu najwyższego punktu Valle de Tena postanowiłem zrobić to samo w sąsiedniej dolinie - Valle del Aragon. Oznaczało to podjęcie już na starcie nierównej walki z zachodnim wiatrem w drodze do Jaca. Gdy jakoś uporałem się z tym fragmentem trasy, skręciłem w stronę Francji. Minąłem Castiello de Jaca, które cztery lata temu doznało szkód ze strony Río Aragon po ulewnych deszczach. Kolejną miejscowością była Villanúa. Na moje oko, jest to taki odpowiednik Biescas z siostrzanej doliny, czyli ostatnie większe miasteczko w drodze na północ. Po prawej wiedzie linia kolejowa, która wspina się pod górę niesamowitymi serpentynami.

Na mojej drodze pojawił się krótki tunel, który płynnie przeszedł w most na rzece. Kawałek dalej czaił się już założony w XI wieku Canfranc. Tuż za nim rozpoczyna się dość stromy podjazd (dochodzący do 10%), lecz jeszcze nie ten, o którym należy wspomnieć. Po minięciu ostatniej stacji benzynowej po stronie hiszpańskiej, po lewej stronie wyrosła zbudowana w 1876 roku wieża obronna Torreta de los Fusileros. Następnie przejechałem przez kilkudziesięciometrowy tunel, obok którego stoi zapora na Embalse de Canfranc. Zjechałem z głównej drogi do Canfranc-Estación, ponieważ dalsza jazda zawiodłaby mnie wprost do najdłuższego drogowego tunelu w Hiszpanii - międzynarodowy Túnel de Somport liczy sobie 8608 m. W samym miasteczku znajduje się centrala sterowania ruchem w tunelu oraz otwarty w 1928 roku międzynarodowy dworzec, który działał do 1970 roku, kiedy po stronie francuskiej doszło do zniszczenia mostu kolejowego na tej linii. Francuzi mostu już nie odbudowali, a znaczenie kolei w tej części Hiszpanii znacznie podupadło. Sam budynek jest niesamowity. Ma aż 240 m długości! Stanowi wspaniały przykład architektury kolejowej lat międzywojennych.

Przeciwnie niż w ubiegłym roku, finałowego podjazdu nie rozpocząłem na wysokości wejścia do dworca, a tuż za rogatkami miasta. Takie podejście do tematu oznaczało, że do przełęczy pozostało mi 6,85 km wspinaczki, która przy deniwelacji równiej 420 m dawała 540 m przewyższenia (nie wiem jakim cudem...). Na tej drodze są dwie duże serpentyny - jedna w połowie podjazdu, druga przed samym końcem. Gdy pierwszy raz jechałem tą drogą w 2015 roku, dokonałem spostrzeżenia, iż jest to najbardziej niesamowita trasa, jaką dane mi było pokonać. Po dłuższym pobycie w Pirenejach, zweryfikowałem to stanowisko. Niemniej droga ta wciąż robi na mnie piorunujące wrażenie. Na wysokości pierwszej serpentyny temperatura spadła do 12 st. C, a ja miałem na sobie tylko w krótką koszulkę i potówkę. Pokonując jednak podjazd o stałym nachyleniu 8-10 %, człowiek nie czuje tak zimna. Od prawej minąłem narciarską wioskę Candanchú i chwilę później byłem już na przełęczy.



Pico Collarada (2886 m n.p.m.)
W oddali Peña Oroel, po prawej La Torreta
Widok z przełęczy na stronę francuską

Przełęcz stanowi początek Drogi Aragońskiej Camino de Santiago



Nauczony doświadczeniem dnia wczorajszego, zabrałem ze sobą rękawki, które na zjeździe nie zrobiły jednak większej różnicy. Słońce zaszło i temperatura spadła poniżej 10 st. C, dlatego przemarzłem na kość jadąc w dół z prędkością ponad 70 km/h. Doszło nawet do zabawnej, ale i niebezpiecznej sytuacji: gdybym nie opanował się jakoś, tak bym się trząsł z zimna, że nie utrzymałbym prosto kierownicy i zaliczyłbym bliskie spotkanie z asfaltem. Wróciłem do Canfranc-Estación, uzupełniłem ze źródełka wodę w bidonie (i tak do końca trasy nie wziąłem ani łyka, bo była za zimna) i pojechałem dalej. W cieniu doliny droga wiodła jeszcze przez kilkanaście kilometrów, więc dopiero przed Jaca zrobiło się odrobinę cieplej. Problem w tym, że Słońce już zaszło za góry, ja byłem bez świateł, a do domu zostało prawie 20 km. Biorąc jednak pod uwagę mały ruch na drodze, którą wybrałem oraz kulturalną i bezpieczną jazdę Hiszpanów, wróciłem do domu cały i o dziwo zdrowy. Tego dnia wykręciłem około 95 km.


Słowo na dziś:
la muerte - śmierć

21 listopada 2016

Odgrzewany kotlet: Puerto del Portalet

Tydzień przed założeniem blogu zdobyłem Puerto del Portalet (1794 m n.p.m.). Poźniej postanowiłem, że będę dodawał wpis o każdej trasie długości powyżej 100 km. Wyjazd z tamtego dnia (30.10.2016 r.) kwalifikował się. Nie mogłem zatem o nim nie wspomnieć w ten deszczowy dzień.

Bezpośrednią drogę na przełęcz na początku uatrakcyjniłem wizytą w Lárrede. Szalenie podoba mi się tamtejszy kościół. Iglesia de San Pedro został wybudowany w latach 1050-1060. Nie jest najstarszym kościołem w okolicy, niemniej uważany jest za najwspanialszy przykład stylu mozarabskiego.
W Serrablo większość kościołów powstała w tym stylu architektonicznym, w szczególności te, które leżą na lewym brzegu Río Gállego.



Lárrede, Iglesia de San Pedro
Za murkiem przykościelny cmentarz

Po krótkiej przerwie ruszyłem na północ. Przejechałem przez Biescas, a za zjazdem do Piedrafita de Jaca, skręciłem w kierunku Tramacastilla de Tena - według mnie - najładniejszej miejscowości w całej Valle de Tena. Zabudowa jej centrum przypomina alpejskie wioski. Krótki, ale konkretny podjazd do miasteczka potrafi dać w kość. Szybkim skrótem ominąłem leżące powyżej Sandiniés oraz poniżej Escarrilla i znalazłem się u wlotu do tunelu. Kawałek za nim skręciłem w prawo, przejechałem przez zaporę na wyżej położonym zbiorniku Lanuza oraz ponad miasteczkiem o tej samej nazwie (zbiornik otrzymał nazwę od miasteczka). Wyjechałem praktycznie w centrum Sallent de Gállego (1305 m n.p.m.), z którego drogą alternatywną do drogi głównej, wspiąłem się do Formigal (1550 m n.p.m.), a stamtąd udałem się bezpośrednio na przełęcz. Temperatura w Słońcu grubo przekraczała 20 st. C. Przed finiszem, obok trasy odpoczywało dwóch sakwiarzy, z którymi wymieniłem pozdrowienia.


Nowość, której w ubiegłym roku nie było; po stronie francuskiej takie znaki stoją od dawna
Po ostatnich deszczach poziom wody w Embalse de Búbal na pewno wzrośnie
El Pueyo de Jaca, powyżej Panticosa, dolina po lewej od centrum zdjęcia prowadzi do Balneario de Panticosa
Embalse de Lanuza

Sama przełęcz to małe centrum handlowe, które odwiedzają głównie Francuzi - po stronie hiszpańskiej mają niższe ceny. Kilka chwil na odpoczynek i zjazd, na którym zmarzłem, ale nie tak bardzo, jak następnego dnia z kolejnej przełęczy. I w tym miejscu już nie pamiętam, czy kręciłem się jeszcze gdzieś w okolicach Sabi, czy nie. Z tego też powodu nie liczę pokonanego przewyższenia. Podawanie wartości z adnotacją „nie mniej niż” mija się niejako z celem, ponieważ i tak mam wątpliwości co do dokładności wyników generowanych przez Geocontext-Profiler. Mogę tylko dokonać podsumowania: to była całkiem udana wycieczka.


Pic du Midi d'Ossau (2884 m n.p.m.)
Bazarek na wysokości 1794 m n.p.m.
Niedaleko poniżej przełęczy
Sallent de Gállego (1305 m n.p.m.)


Dane:
110,11 km
4 h 22 min 37 sec
Vśr = 25,15 km/h
Vmax = 77,13 km/h


Słowo na dziś:
la lluvia - deszcz

19 listopada 2016

Hoz de Jaca y Balneario de Panticosa

Jestem głupi i uparty. Kto przy zdrowych zmysłach wybiera się w wysokie góry 3 godziny przed zachodem Słońca? Oprócz mnie, chyba nikt. Przynajmniej ja nie spotkałem nikogo.

Postanowiłem wykorzystać ostatnią okazję do jazdy przed załamaniem pogody. W ciągu najbliższych kilku dni mają padać ulewne deszcze. W górach pewnie zrobi się biało. Wyruszyłem z domu zaraz po śniadaniu. Przed godziną 15:00. Całkiem przyjemnie jechało się do Biescas. Później mniej, bo pod górkę. Na zaporze w Búbal trochę wiało. Jakoś uporałem się z podjazdem pod Hoz de Jaca. Od zapory liczy on sobie 2,5 km długości ze średnim nachyleniem wynoszącym 7,2 % i różnicą wysokości równą 180 m. Geocontext-Profiler podaje 240 m przewyższenia… Największe nachylenie występowało przed samym miasteczkiem i wynosiło 15 %, ale zauważyłem, że ten fragment drogi został wyremontowany i nie jest już tak stromy, jak pamiętam. Najwyższy punkt stanowi Puerto de Hoz de Jaca
(1272 m n.p.m.). Zatrzymałem się obok punku widokowego, aby zrobić kilka zdjęć, a tutaj atrakcja, której w ubiegłym roku nie było – druga największa tyrolka w Europie. Jej długość wynosi 950 m. Przy prędkości 90 km/h pokonuje się różnicę poziomów wynoszącą 120 m. A to wszystko w cenie 15 euro. Trzeba w przyszłym roku spróbować!


Embalse de Búbal


Kawałek dalej jest punkt widokowy...
...czyli klatka wisząca 200 m nad taflą zbiornika
W centrum Tramacastilla de Tena
Tirolina Valle de Tena
Para śmiałków

Szybko zebrałem się stamtąd, gdyż wiało dość mocno. Stromy zjazd do El Pueyo de Jaca i chwila zastanowienia: atakować podjazd do Balneario de Panticosa czy nie? Do zachodu Słońca została godzina. W tym momencie dokonałem spostrzeżenia, które zawsze mnie motywuje: nie po to jechałem taki kawał drogi, aby teraz, przed właściwym podjazdem zrezygnować. No i pojechałem. Od ronda w Panticosa do Hotelu Continental podjazd liczy sobie 8,2 km długości i 620 m przewyższenia przy deniwelacji równej 480 m, natomiast właściwy podjazd, liczony od szlabanu dolnego do górnego (które są opuszczane i droga jest zamykana, gdy istnieje ryzyko lawinowe w dolinie) to około 5,6 km. Jadąc pod górę, po prawej stronie rozpościera się przepaść, natomiast zboczem po lewej co kilkadziesiąt metrów spływają potoki. Na wiosnę będą to prawdziwe wodospady. W Panticosa temperatura wynosiła ponad 8 st. C, natomiast w Balneario, na wysokości 1630 m n.p.m. (według innych źródeł: 1655 m n.p.m.) były niespełna 2 st. C. Miałem nadzieję wejść do któregoś z hotelów, by nie wychłodzić się zbyt szybko, ale wszystko było pozamykane na cztery spusty.

Jedno z osiedli w Panticosa (1185 m n.p.m.)
Dolna cześć podjazdu do Balneario de Panticosa
Najpewniej są to (od lewej): Garmo Negro (3056 m n.p.m.), Pico de Pondiellos (2917 m n.p.m.), Pico de Los Arnales (3006 m n.p.m.)


Nie mając chwili do stracenia, póki jeszcze byłem rozgrzany po wspinaczce, ubrałem na siebie wszystko, co miałem, czyli trzecią parę skarpet, kamizelkę i dziurawą (powypadkową) wiatrówkę. Chciałem przetestować patent z dwiema cienkimi warstwami na zewnątrz. Zdał egzamin. Do pełni szczęścia brakowało tylko owiewów na buty, ocieplaczy na kolana i drugiej pary rękawic. O dziwo, na zjeździe nie zmarzłem tak bardzo, jak się tego spodziewałem. Brak czucia w stopach to standard, a jeśli byłem w stanie hamować, to z dłońmi nie było tak źle. Zjazd pokonałem już o zmroku, a ostatnich 30 km dzisiejszej trasy po ciemku. Do Sabiñánigo wróciłem przed godziną 19:00. Teraz nastąpi kilka dni odpoczynku od roweru. Pora szlifować idioma español.

Dane:
80,32 km
3 h 19 min 56 sec
Vśr = 24,10 km/h
Vmax = 60,08 km/h
2090 m przewyższenia


Słowo na dziś:
el frío - zimno

18 listopada 2016

Traktat o rowerze

O aktualnym rowerze słów kilka (choć dla mnie to temat-rzeka) miałem napisać w dniu wczorajszym, ponieważ - jeśli mnie pamięć nie myli - równo 18 miesięcy wcześniej odbyłem na nim swoją pierwszą przejażdżkę. Już począłem tworzyć rozbudowany wpis, lecz w porę coś mnie tknęło i zdołałem ograniczyć swe pisarskie zapędy. Jak to kiedyś ujął mój profesor filozofii, który w wieku 71 lat miał na koncie blisko 70 publikacji naukowych: „jestem zmuszony, by hamować własne moce twórcze”…

18 miesięcy minęło jak jeden dłuższy wyjazd. Pora więc na drobne podsumowanie. Gwiazdą wieczoru jest Canyon Ultimate AL SLX 9.0 SL. Moja druga kolarka w kwestiach technicznych prezentuje się następująco:
  • rocznik 2015,
  • rama aluminiowa, podwójnie cieniowana, rozmiar L,
  • pełna grupa Sram Force 22,
  • koła Mavic Kysrium SLS,
  • waży około 7,6 kg + – 0,1 kg,
  • …i kosztował 10 razy więcej, niż pierwszy rower.

La Bestia

W ciągu tych 551 dni przejechałem na nim 23.564 km + – 33 km (błąd pomiaru licznika na poziomie 0,14 %), co daje średnio 42,766 km na dzień. Wykręcenie tego dystansu zajęło mi 897 godzin i 19 minut, czyli prawie 1 godzinę i 38 minut na rowerze dziennie. Zatem każdego dnia pokonywałem dystans biegu maratońskiego w trochę lepszym czasie niż wynosi rekord świata. Wytop łydy trzeba uskuteczniać, nie ma zmiłuj.

Trochę wstyd się przyznać, ale nie dbałem o rower tak, jak pierwotnie zakładałem, że będę to czynił. Jeżeli przyjąć, że żywotność łańcucha wynosi 3000 km, kaseta wytrzymuje 3 łańcuchy (9000 km), a blaty korby 3 kasety (27.000 km), to zajeżdżam swój rower niemiłosiernie. W 2015 roku przejechałem 10.500 km (w 407 godzin i 36 minut) na jednym łańcuchu i jednej kasecie. Faktycznie, po około 7000 km łańcuch zaczął sprawiać problemy, tzn. nie zawsze odpowiednio wskakiwał na daną zębatkę. W tym roku zainwestowałem w nową kasetę i dwa łańcuchy, które - zaraz po umyciu roweru - miałem zmieniać rotacyjnie co 1000 km. W lecie taki dystans byłem w stanie zrobić w ciągu 1-2 tygodni. Plany znowu spaliły na panewce. Lenistwo zwyciężyło.

Rekordy i ciekawostki:
  • największa prędkość: 89,35 km/h (12.07.2015 r., zjazd z przełęczy Somport do Canfranc-Estación; w przyszłym roku, na zjeździe z Tourmalet postaram się zbliżyć do 100 km/h, próbując przy tym nie zabić się,
  • najwyżej położone miejsce: 1800 m n.p.m. (29.06.2015 r., stacja narciarska Sarrios),
  • najdłuższa dzienna trasa: 400 km w 13 godzin i 5 minut dla Vśr = 30,56 km/h (07.08.2016 r., Katowice-Ogrodzieniec-Katowice-Pszczyna-Katowice-Woźniki-Katowice),
  • najdłuższa jazda bez trzymania kierownicy: 4,00 km w około 8 minut (27.12.2015 r., ul. Beskidzka w Katowicach),
  • najwięcej kilometrów wykręciłem w Polsce, następnie w Hiszpanii (3914 km), potem w Słowacji, we Francji (32 km) i w Czechach (12 km),
  • ilość dziennych tras o dystansie minimum 100 km: 70 (a do tego kilka takich dni, kiedy wykręciłem ponad 100 km, ale nie policzyłem tego, jako jednolita trasa),
  • ilość bliskich spotkań z asfaltem: 2 (08.04.2016 r. - minimalnie zbyt duża prędkość na mokrym rondzie; 05.06.2016 r. - dziecko na hulajnodze na ścieżce rowerowej),
  • kilka drobnych usterek, w tym 2 kapcie (ostatni w dniu 14.11.2016 r.).




Od niedzieli ma padać przez kilka dni, dlatego dzisiaj wybrałem się na przejażdżkę po okolicznych hopkach. Zaliczyłem miejscowości Osán, Latas, Larrés, Cartirana. Podjazd do pierwszej z nich uświadomił mi, że trzeba się odchudzić. Masa jest, pora ją rzeźbić, a na wiosnę cieniować nogę, lecz przede wszystkim brzuch.

Dzisiejsza jazda, nie uwzględniona w tych statystykach:
40,53 km
1 h 42 min 50 sec
Vśr = 23,65 km/h
Vmax = 70,74 km/h
800 m przewyższenia


Słowo na dziś:
la bicicleta - rower