3 kwietnia 2017

Vuelta al País Vasco 2017 - 1a etapa

Dopiero wczoraj wyczytałem, że następnego dnia rusza Vuelta al País Vasco. Przeanalizowałem trasę i okazało się, że pierwszy raz od dawna trasa wyścigu będzie przebiegała w okolicach Pamplony. Poniedziałkowy etap ma wystartować w centrum miasta i zakończyć się na jego obrzeżach, kolejny natomiast powiedzie z Pamplony na południowy-zachód Navarry. Pomyślałem chwilę i doszedłem do wniosku, że to może się udać.

Stwierdziłem, że nie muszę jechać na finisz do stolicy Navarry, dokąd mam z Sabi około 125 kilometrów. Za cel obrałem sobie miasteczko Aoiz, przez które peleton miał przejechać 25-30 kilometrów przed metą. Start ostry miał mieć miejsce o godzinie 13:41, finisz został zaplanowany na godzinę 17:30. Wyjechałem z Sabi przed godziną 12:00, na miejscu chciałem być najpóźniej o godzinie 16:30. Do pokonania miałem blisko 120 kilometrów. Pogoda sprzyjała, było bezchmurnie, temperatura wynosiła około 15 st. C, a od zachodu wiał lekki wiaterek. Z uwagi na to, że zbytnio nie błądziłem, a droga prowadziła raczej w dół - nie licząc kilku dość stromych hopek - łącznie z kilkoma postojami na zrobienie zdjęć, do Aoiz dojechałem po godzinie 16:00. Prędkość średnia wyniosła blisko 29 km/h.

Zatrzymałem się na jednym z rond na obrzeżach miasteczka. Momentalnie doskoczyła do mnie chmara dzieciaków z tutejszej podstawówki. Zaczęli macać rower, pytać skąd jestem i ogólnie zawracali gitarę zmęczonemu człowiekowi. Stojący nieopodal rodzic z dzieckiem na plecach poinformował mnie, że peleton powinien się zjawić w przeciągu 10-15 minut. Przemieściłem się zatem na kolejne rondo, które uznałem za dobre miejsce do zrobienia zdjęć, ponieważ kolarze będą musieli zwolnić (co ostatecznie nie miało miejsca, bo przejechali przez nie prawie na pełnym gazie). Pierwszy pojawił się helikopter, później stado motocykli, których było minimalnie mniej niż samych kolarzy, następnie zaś grupa samochodów i w końcu, po dłuższej chwili sam peleton.

Akurat w tym momencie miałem problem z aparatem, więc sensowne zdjęcie udało się zrobić tylko jedno. Po wszystkim nie pozostało nic innego, jak udać się do jakiegoś okolicznego baru w celu posilenia się. W starszej części miasteczka znalazłem odpowiednie do tego miejsce. Kilkunastu starszych mężczyzn oglądało transmisję wyścigu. Zamówiłem kawę i dwa bocadillo. Zjadłem, wypiłem i zebrałem się w drogę powrotną, gdy do mety zostało około 18 kilometrów. Było po godzinie 17:00, a ja miałem do zrobienia jeszcze blisko 120 kilometrów.

Teraz teoretycznie jechałem z wiatrem, w praktyce jednak niewiele on pomagał. Blisko 2-kilometrowy podjazd między Liédeną a Yesą zupełnie mnie wykończył. Słońce grzało niemiłosiernie w plecy, a ja wlokłem się pod górę drogą o nachyleniu 9%. Spełniłem swoje marzenie sprzed chwili i zatrzymałem się w najbliższym barze na zimą colę. Do domu zostało około 80 kilometrów, z których ostatnich 30-35 kilometrów pokonałem w całkowitych ciemnościach. Przed Jacą zaczęła dopadać mnie bomba, kolejny postój zrobiłem w popularnym fastfoodzie. Zjadłem nieudane zamówienie, rozprostowałem plecy i ruszyłem do domu. Do Sabi dość zmarznięty (wszak było tylko 10 st. C) przyjechałem po godzinie 22:00. Niewątpliwie udana to była trasa, obfitująca w piękne widoki. W ten sposób po etapie Tour de France w 2015 roku, udało mi się zaliczyć etap kolejnego wyścigu.





Berdún


Escó


Embalse de Yesa




W oddali Oturia (1921 m n.p.m.) górująca nad Sabi


Ta zmarszczka w centrum to Peña Oroel (1769 m n.p.m.) górująca nad Jacą; zdjęcie zrobione 62,5 km od Sabi


Ucieczka...


...i goniący peleton




Lumbier


Foz de Lumbier


Liédena po prawej, a po lewej dwa kilometrowej długości tunele autostradowe i stara, 9-procentowa droga, którą jechałem


W oddali upragniona Val Ancha...


...a w przeciwnym kierunku cel innej Drogi


Tiermas


Berdún od tyłu i La Peña

Dane:
244,16 km
8 h 39 min 28 sec
Vśr = 28,20 km/h
Vmax = 60,27 km/h

Słowo na dziś:
la carrera - wyścig

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz