8 czerwca 2017

Pre Quebrantahuesos sin Hoz de Jaca

W ramach przygotowań do QH 2017 zorganizowaliśmy przejazd trasą gran fondo przy wsparciu samochodu technicznego. W jego bagażniku ukryte były dobra w postaci zimnego piwa, zimnych napojów energetycznych i zimnej wody. Ponadto służył jako mobilna szafa na ubrania.

Już na starcie stwierdziłem, że mam na sobie zbyt wiele ubrań, więc wróciłem do domu zostawić ich nadmiar. Następnie przez około 30 kilometrów goniłem grupę, która już na początku zyskała nade mną kilka kilometrów przewagi. Podjazdy pokonywaliśmy bardzo spokojnie i każdy w swoim tempie, gdyż poziom w grupie był dość zróżnicowany. Na zjeździe z Puerto de Somport (1640 m n.p.m.) zmarzłem niemiłosiernie i do końca dnia żałowałem decyzji o pozostawieniu dodatkowych ubrań w domu. Na każdym kolejnym zjeździe - chociaż temperatura dochodziła później do 30 st. C - odczuwałem przenikliwe zimno.

Mając okazję drugi raz wspinać się na Col de Marie-Blanque (1035 m n.p.m.) od strony zachodniej, tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że ostatnie 4 kilometry to istny horror. Poniżej przełęczy, po jej pokonaniu, zrobiliśmy sobie przerwę na obiad. Oczywiście ja, jak to ja, nie zabrałem ze sobą nic do jedzenia. Na szczęście towarzysze kolarskiej doli podratowali mnie częstując tym, co mieli.

Na odcinku kilku pierwszych kilometrów podjazdu pod Col du Pourtalet (1794 m n.p.m.) licząc od Laruns Francuzi zabrali się za wymianę nawierzchni. Chwała im za to, bo była ona w dość kiepskim stanie. Problem tylko w tym, że najpierw przejeżdżając po świeżo wylanym asfalcie, a później po fragmencie wypełnionym drobnymi kamyczkami, myślałem, że dostanę szewskiej pasji, gdyż one najpierw kleiły się do opon, a później wystrzeliwały we wszystkich kierunkach. Do tego dochodzi kwestia takowa, że od blisko tysiąca kilometrów jeżdżę na przetartej do oplotu jednej oponie, a ta sytuacja stwarzała tylko większe ryzyko jej eksplozji (nie wspominając już o ryzyku na szybkich zjazdach). Na szczęście nowe opona wytrzymała, a nowe są już w drodze.

Dzień zakończył się potężną bombą, ale nie większą niż kilka dni wcześniej, gdy kolejny raz zdobyłem Col d'Aubisque - wówczas nie potrafiłem prosto ustać na nogach. Tym razem po powrocie standardowo padałem ze zmęczenia i dosłownie zasypiałem na stojąco, ponieważ w 190-kilometrową trasę wybrałem się po praktycznie nieprzespanej nocy (2 godziny snu to zdecydowanie za mało, by wypocząć po wtorkowej jeździe, gdzie trochę mocniej przycisnąłem na dwóch innych przełęczach) oraz po okropnym przemarznięciu na zjeździe z pierwszej tego dnia przełęczy. Nie bez znaczenia był także fakt pokonania całej trasy przy stosunkowo niewielkiej ilości przyjętego jedzenia i picia.



Podjazd pod Puerto de Somport


Widok na stronę francuską z Puerto de Somport


Krótki postój na Col de Marie-Blanque


Zagrodzony zjazd z Col de Marie-Blanque


Muuu


Widok z Laruns w kierunku Gourette i drogi na Col d'Aubisque


Podjazd pod Col du Pourtalet...


...i taka tam zapora w połowie drogi

Dane:
191,22 km
7 h 46 min 24 sec
Vśr = 24,59 km/h
Vmax = 72,29 km/h

Słowo na dziś:
la helada - mróz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz