25 lipca 2017

Las Fiestas de Santiago en Sabiñánigo

Hiszpańska fiesta to pojęcie na tyle szerokie, że trudno dobrze ująć je w kilku słowach. Zasadniczo jest to jedna z tych rzeczy, z których słynie ów kraj. W Hiszpanii każda miejscowość – od najmniejszej, kilkunastoosobowej wioski, przez miasteczka średniej wielkości, aż po największe miasta typu Barcelona czy Madryt, choć w przypadku tych ostatnich można mówić raczej o poszczególnych dzielnicach – ma swoją fiestę. Fiesta taka to nic innego, jak lokalne święto będące wspomnieniem patrona danej parafii lub patrona całej miejscowości. Za dobry przykład może tu posłużyć Fiestas de San Lorenzo (wspomnienie Świętego Wawrzyńca z Rzymu) w Huesca, skąd pochodzili jego rodzice. Przy okazji, z jego osobą związana jest ciekawa legenda dotycząca Świętego Graala, do której fragmentów swego czasu odniosłem się opisując Monasterio de San Juan de la Peña.

Wracając to kwestii hiszpańskiej fiesty – jest to zatem święto katolickie, które dawno zatraciło swój kościelny charakter i stało się jedną, wielką, świecką zabawą. W różnych miejscach przybiera ona różne formy, jak na przykład pomidorowe szaleństwo, które ma miejsce podczas powszechnie znanej La Tomatina w Buñol. Frekwencja w kościołach jest raczej mierna, a ci, którzy chodzą na Msze Św. ustalają średnią wieku w okolicach 70-80 lat. Wyjątkiem jest tutaj Wielki Tydzień (i może jeszcze święto Objawienia Pańskiego), kiedy to wyjątkowo cała Hiszpania ma w zwyczaju pojawiać się w kościołach. Ale mniejsza teraz o to.

Jeżeli chodzi o szeroko pojętą fiestę, to Sabiñánigo wpisuje się w hiszpańską średnią – jest zatem wino, muzyka, śpiew, koncerty i dyskoteki, są byki, gry i zabawy oraz sztuczne ognie na koniec. Tutejsza, największa w ciągu roku fiesta odbywa się zawsze w drugiej połowie lipca, ponieważ w 25. dniu tego miesiąca obchodzone jest święto liturgiczne Świętego Jakuba Większego Apostoła, który jest zarazem patronem parafii (Parroquia de Santiago Apostoł) znajdującej się w samym centrum miasta. W tym roku szaleństwa podczas fiesty miały miejsce między 21. a 25. lipca.

Pierwszego dnia zamknięta została (na cały okres fiesty) główna ulica miasta. Przy jednym jej końcu, w pobliżu urzędu miasta i wspomnianego kościoła parafialnego, znajduje się rondo, na którym ustawione zostały figury zwierząt występujących w tutejszych górach: niedźwiedź, koziorożec pirenejski (w Dolinie Ordesy) i orłosęp. Z balkonu na pierwszym piętrze ayuntamiento prezydent miasta ogłosił otwarcie fiesty i wystrzelił rakietę. Jej wybuch dał sygnał do rozpoczęcia zabawy. Figury zwierząt na rondzie przystrojono kolorowymi chustami będącymi symbolami tutejszych kilku klubów (chodzi o słowo peña, które można także przetłumaczyć jako towarzystwo lub paczka znajomych, acz o sformalizowanym charakterze). Zaraz obok ich członkowie grali, śpiewali, pili i polewali się winem.

Na drugim końcu zamkniętej ulicy, w okolicach dworca autobusowo-kolejowego, rozstawionych zostało kilkadziesiąt straganów, gdzie można było zaopatrzyć się w podobne rzeczy, jak podczas polskich odpustów – w przeważającej części azjatycki szajs. W tym także miejscu wystartowała parada, na którą złożyło się między innymi: kilka ulicznych teatrów, mieszkańcy-przebierańcy, Serrablesas (wybierane wcześniej dziewczyny, pełniące role miss fiesty), cabezudos (czyli osoby przebrane za postacie z dużymi głowami – gonią małe dzieci, a te uciekają przed nimi jak szalone), discomovil (zaopatrzona w sprzęt muzyczny i dobre nagłośnienie otwarta półciężarówka, która – bez względu na porę dnia czy nocy – jeździ po mieście i raczy ludzi skocznymi kawałkami), zespoły muzyczne wspomnianych miejskich klubów (peñas), orkiestra tutejszej szkoły muzycznej, a także orkiestra z miasta partnerskiego Petersberg w Niemczech, która każdego roku przyjeżdża do Sabiñánigo na ten czas. Podobne pochody, choć już mniej liczne we wszelakie atrakcje, odbywały się później po kilka razy każdego dnia, od rana do wieczora. Razu pewnego, po nocy nieprzespanej z powodu odbywającego się nieopodal koncertu metalowego, obudziła mnie w południe niemiecka orkiestra grająca pod oknami "Y viva España"...

Wieczorami całe miasto miało w zwyczaju wylegać na ulice. Na placu przed urzędem miasta ustawiono scenę, gdzie odbywały się różne koncerty, a także występy orkiestry z Niemiec. Obowiązkowa dla tego miejsca jest również tzw. Fiesta Alemana, podczas której goście przygrywali mieszkańcom, natomiast ci w tym czasie raczyli się kiełbaskami i piwem specjalnie przywiezionymi z Niemiec na tę okazję. Gdy akurat nie grali Niemcy, odbywały się jakieś pokazy lub widowiska. Kolejna scena została wzniesiona na terenie basenu miejskiego. Występowały tam mniej lub bardziej znane hiszpańskie zespoły. Pod estradą było też trochę miejsca do tańca. Wewnątrz pobliskiej hali sportowej trwały całonocne dyskoteki, natomiast na najbliższym dla mojego miejsca zamieszkania placu codziennie do godziny trzeciej lub czwartej w nocy ostro koncertowano – każdego dnia z inną muzyką. Zupełnie ześwirować można było. Bycie pozbawianym snu jest jedną z gorszych tortur. Jeżeli ktoś pracuje w Sabi, z reguły ma wolne przez tych kilka dni, lecz jeśli ktoś tutaj mieszka, a pracuje gdzieś indziej – czeka go totalnie bezproduktywny tydzień.

Każdego wieczoru na jednym z miejskich placów dana peña organizowała gry i zabawy. Raz były to tzw. „ludzkie kręgle” – do klatki uniesionego w górę podnośnika przywiązana została duża, materiałowa kula z miękkim, choć swoje ważącym wypełnieniem, którą to kulę zawodnik z zawiązanymi oczami miał za zadanie łapać i ciskać nią (będąc kierowany słownie przez znajomego) w kierunku szkolnej, podłużnej ławki gimnastycznej i ustawionych na niej, przebranych za ogromne kręgle nieszczęśników. Każda zepchnięta osoba upadała na ułożone dookoła materace, a następnie wyciągana była za nogi z owego stroju (z uwagi na trudności w jakimkolwiek poruszaniu się). Wygrywał uczestnik, który w określonym czasie zrzucił z ławki jak najwięcej osób.

Inną zabawą było toczenie pod górę beli słomy parami. W zawodach każdorazowo startowały po dwie pary obok siebie. Wygrywała ta, która szybciej pokonała dany odcinek. Zwycięzcy zostali wyłonieni metodą eliminacji (ale nie przez rozstrzelanie, lecz przez pokonanie pozostałych – to chyba nazywa się system pucharowy, choć nie jestem pewien, gdyż piłką nożną nie interesuję się).

Kiedy indziej były to wyścigi na małych, dziecięcych rowerkach. Wyglądało to w ten sposób, że każdy chętny dostawał kask i ochraniacze na kolana, a następnie zawodnicy parami stawali w szranki na zjeździe prowadzącym jedną z bardziej stromych ulic w mieście. Na jej końcu ulokowano materace z pobliskiej hali sportowej w ilości takiej, aby rozpędzeni cykliści mogli bezpiecznie wylądować po spektakularnym wyskoku i locie przez kierownicę. Niełatwą sztuką było samo utrzymanie równowagi na tak małym rowerku. Niektórzy obierali metodę odpychania się tylko na początku zjazdu i przyjmowania aerodynamicznej pozycji w dalszej jego części, inni z kolei próbowali przyspieszać nogami na całej długości trasy, lecz w ten sposób łatwiej było o wywrotkę.

W każdej zabawie nagrodą dla najlepszego lub zwycięskiej pary była hiszpańska szynka w postaci całych udźców wieprzowych z kością.

Ponadto obok stadionu miejskiego rozstawiana została przenośna arena, na którą wstęp kosztował 2 euro. W trakcie fiesty trzy razy odbyło się na niej popularne w całej Hiszpanii, acz przyjmujące różne formy – Vaquillas. Gdy ludzie rozsiedli się już na widowni, a zespół jednej z tutejszych peña zaczął skocznie przygrywać do zabawy, na arenę wbiegał młody byk z owiniętymi końcówkami rogów (aby ewentualne rany nie były zbyt głębokie) i gonił rządnych wrażeń śmiałków. Ci, chcąc zyskać odrobinę chwały w oczach widowni, zaczepiali go, krążyli wokół niego, a nawet nadeń przeskakiwali. Po kilku minutach na arenę wprowadzany był duży, stary byk, który niejako sprowadzał młodego, krewkiego do zagrody, a następnie wypuszczany był inny, aby „wyszalał się” z ludźmi.

Ostatniego dnia fiesty, każdorazowo na jej zakończenie, odbywa się pokaz sztucznych ogni. Zdjęć z tegorocznej fiesty zabrakło, gdyż dla mnie ten czas był swoistą walką o przetrwanie – w ciągu całego tego tygodnia walczyłem, aby choć trochę zdrzemnąć się i wypocząć. Średnio się to udało, stąd osobiście zaprotestowałem i nie uwieczniałem na bieżąco na zdjęciach tego, co działo się wokół. W związku z tym poniższe zdjęcia w większości pochodzą z archiwum z 2008 roku (niewiele zmieniło się od tamtej pory, jedynie ludzie postarzeli się, były także inne kostiumy i przebrania podczas pochodów). Fotograficznie za to wyszalałem się dopiero podczas tego pokazu sztucznych ogni (zdjęcia z Vaquillas również pochodzą z tego roku).









































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz